Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Swiat cały dzielił się tu w jego oczach na dwie połowy nierówne: Jedną stanowił „nasz“ pułk Pawłogrodzki, drugą, owa reszta do pułku nienależąca, o którą nie wiele się troszczył. Tu wszystko mu było znanem. Wiedział kto jest nadporucznikiem, kto rotmistrzem. Znał tak błędy jak i przymioty towarzyszów. Co było najważniejszem, że byli to sami jego „druhy“. Markietanka pułkowa, chętnie mu kredytowała. Pensją wypłacano mu co miesiąc. Wskutek tego szło wszystko gładko: nie było wyboru, nie było żadnych kombinacji. Ograniczało się wszystko na karności i ścisłem spełnianiu swoich powinności.
Skoro poddał się na nowo nawyczkom i jarzmu służby wojskowej, czuł się tak samo szczęśliwym i zadowolonym, jak ktoś mocno utrudzony, gdy może wyciągnąć się wygodnie na łóżku i odpocząć. To życie czynne, było mu tem przyjemniejsze, że zaprzysiągł najuroczyściej, po swojej przegranej (wyrzucał sobie tę lekkomyślność, jak prawdziwą zbrodnię, mimo że rodzice z serca mu wszystko przebaczyli), zaprzysiągł tedy, że więcej kart do rąk nie weźmie. Aby zaś choć w części winę zmazać, postanowił zachowywać się w pułku wzorowo, i wypełniać najściślej otrzymane z góry rozkazy. Słowem chciał zostać człowiekiem na wskroś uczciwym i bez zarzutu, co było o wiele łatwiejszem do spełnienia w pułku, niż w wirze wielko-światowym. Postanowił również oddać w lat kilka rodzicom ową sumę przegraną, w ten sposób: wydawać tylko dwa tysiące rubli, z dziesięciu tysięcy przeznaczonych mu przez ojca jako roczny apanaż, a resztę zostawiać co roku do ich rozporządzenia.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·