Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a przez to powiększają z dnia na dzień ogrom przytłaczającego ich nieszczęścia. Tych oto żal mi z duszy, nad nimi ubolewam, i dla takich usamowolnienie włościan byłoby prawdziwem dobrodziejstwem. Tak jest, opłakuję zdeptaną godność człowieka, spokój jego sumienia, czystość skalaną niepowrotnie jego uczuć. Co się tyczy grzbietów i czół innych, te zostaną takiemi samemi grzbietami i czołami, choć je będą bili i golili!
Po uniesieniu, z jakiem Andrzej wypowiadał to wszystko, Piotr domyślił się mimowolnie, że temi uwagami musiał go natchnąć charakter ojca.
— Nie i tysiąc razy nie — powtórzył — nie podzielę nigdy twego zdania, kochany Andrzeju.





XXVIII.

Wyjechali pod wieczór do Łysych Gór. Książę Andrzej przerywał kiedy niekiedy milczenie, kilkoma słowy, które świadczyły o jego dobrem usposobieniu umysłowem i wcale niezłym humorze. Daremnie atoli zwracał uwagę Piotra na pola orne, tłumacząc mu, jakie w rolnem gospodarstwie pozaprowadzał płodozmiany i ulepszenia; ten zadumany i roztargniony, odpowiadał ni w pięć, ni w dziewięć, najczęściej „tak“, lub „nie“. Zastanawiał się głęboko nad nieszczęściem swojego przyjaciela. Czuł, że Andrzej błądzi, że nie poznał dotąd światła prawdziwego, i że jest jego powinnością, dopo-