Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyło u niego od wzroku zamglonego, aż do bruzdy głębokiej na czole, że jego umysł był zajęty jedną myślą przygnębiającą całe jego jestestwo. Ten wyraz niezwykły w księcia fizjognomji, mieszał i onieśmielał Piotra niewypowiedzianie.
Jak zwykle bywa po długiem rozłączeniu, rozmowa prowadzona zrazu bezładnie, dorywczo, złożona z samych krótkich pytań i odpowiedzi, dotykała zaledwie zlekka, muskając po wierzchu kwestje najbardziej ich obu zajmujące, nawet i takie, o których byli z góry przekonani, że wymagają rozmowy bardziej wyczerpującej. Zaczęli wreszcie rozmawiać porządniej. Po słowach urywanych, nastąpiły długie opisy, co przeżyli przez te dwa lata rozłąki, i co zamierzają robić na przyszłość. Była mowa o Piotra podróży, o jego zajęciach obecnych i o wojnie. Twarz Andrzeja posmutniała jeszcze więcej, i bruzda na czole stała się głębszą, gdy słuchał Piotra, który rozprawiał z zapałem gorączkowym o swojej przeszłości, i o czem marzy na przyszłość. Mogło się zdawać, że książę Andrzej, choćby nawet rad z duszy, nie potrafi zainteresować się tem wszystkiem. Odczuł Piotr wreszcie, że mu nawet nie wypada w księcia obecności, puszczać wodze mrzonkom swoim o szczęściu i czynach wzniosłych, dobroczynnych, z któremi pieścił się nieustannie w swojej bujnej wyobraźni. Nie śmiał również, bojąc się okryć śmiesznością, wystąpić ze swojemi nowemi teorjami massońskiemi, które w ostatniej podróży, odżyły w jego duszy w całej pełni. A jednak pałał żądzą przekonania swojego druha serdecznego, że nie jest już tym lekkoduchem, jakiego znał w Peters-