Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mocny i ozdobny. Wszędzie znać było ład i pewne poczucie piękna. Na pytanie: — „Książę w domu?“ — służba wskazała pawilon zupełnie nowy, zbudowany nad stawem. Stary kamerdyner Andrzeja, Antoni, pomógł Piotrowi wysiąść z karety i wprowadził do domu, również świeżo odmalowanego i urządzonego wewnątrz.
Uderzyło go nader skromne urządzenie, odstrychające od umeblowania wspaniałego, w ich apartamencie, w którym odwidzał Piotr księstwo przed dwoma laty. Z małego przedpokoju, wszedł Piotr szybko do pokoju obok, którego czuć było sośniną, i nawet nie był dotąd pomalowany. Antoni pobiegł naprzód na palcach i zapukał zlekka do drzwi naprzeciw.
— Cóż tam nowego? — odezwał się głos twardy, szorstki i niemiły.
— Wizyta! — odpowiedział kamerdyner.
— Proś niech zaczeka. — Usłyszeli jakby stuk krzesła, odsuniętego ruchem niecierpliwym. Piotr posunął się ku drzwiom i prawie uderzył się o księcia Andrzeja, gdy ten ukazał się na progu. Podniósłszy na czoło okulary, rzucił mu się w ramiona ściskając serdecznie. Mógł mu się w tej chwili przypatrzyć uważnie.
— A to niespodzianka!... rad ci jestem niezmiernie — książę przemówił. Piotr jednak milczał, nie mogąc wzroku oderwać od przyjaciela, tak go uderzyła twarz Andrzeja zmieniona do niepoznania. Mimo przyjęcia życzliwego uśmiechu wymuszonego, i usiłowania, żeby nadać oczom wyraz radośny, te oczy dawniej tak promieniste, zostały smutnemi i przygasłemi. Wychudł, pobladł, postarzał się o lat kilkadziesiąt. Wszystko świad-