Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czarne wąsy, wzbudzały w dzieciaku mimowolną trwogę i wielkie uszanowanie.
Rostow wdział szlafrok czemprędzej, i wyszedł do przyległego saloniku w chwili kiedy Nataszka, wydarłszy z rąk lokajowi jego wysokie buty z srebrnemi ostrogami, już była jeden obuła, a teraz wsuwała w drugi nogę. Sonia kręciła się jak fryga, wydymając niby balon, krochmalne spódniczki. Obie ładne, zgrabne, świeże, wesołe i ożywione, miały na sobie jednakowe, niebieskie sukienki nowiusieńkie. Sonia uciekła natychmiast, a Nataszka, wziąwszy brata w swoje wyłączne posiadanie, zaprowadziła go do swego pokoiku, aby módz pogawędzić z nim swobodniej. Padały jak grad z obu stron pytania i odpowiedzi, niby ogień rotowy. Wszystkie tyczyły się drobnostek mających dla nich jedynie jakikolwiek interes, Nataszka wybuchała śmiechem po każdem słowie. Nie śmiała się z tego, co brat mówił, tylko potrzebywała wylać na zewnątrz zbytek radości, który nie dozwalał jej prawie oddychać.
— Jak to dobrze, ależ doskonale — powtarzała bez końca.
A Rostow pod wpływem tych serdecznych objawów czułości, odnajdywał mimowolnie, dawny, dziecięcy uśmiech, który odkąd był z domu wyjechał, ani razu nie zaigrał na jego ustach.
— Wiesz, żeś wyrósł na mężczyznę, w całem tego słowa znaczeniu?... jestem obecnie dumną, że posiadam takiego jak ty brata — i posunęła delikatnie paluszkami po jego wąsach. — Chciała bym wiedzieć, jak wy je-