Przejdź do zawartości

Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

karbowane, jak warkocz wytrefiony u pierwszej lepszej modnisi. Wszyscy czuli i rozumieli, że nastąpi coś wielkiego, ważnego i niezwykłego. Od jenerała do prostego żołnierza, każdy czuł się wprawdzie tylko ziarnkiem piasku w tem morzu żyjącem, odczuwając jednocześnie, swoją siłę i znaczenie, jako cząstka olbrzymiej całości.
Po usilnych staraniach, około dziesiątej rano, wszystko i wszyscy, stali w pogotowiu. Armję podzielono na trzy części: konnica na przedzie, za nią artylerja, na końcu piechota.
Między jedną a drugą bronią, zostawiono dużo miejsca próżnego. Każda broń odosobniała się i odcinała od innej. Armja Kotuzowa, której prawe skrzydło stanowił pułk Pawłogrodzki, jak i posiłki świeżo przybyłe, tudzież armja austryjacka, rywalizowali o pierwszeństwo co do wyglądania i całości przedstawiającej się nader wspaniale. Armje połączone ustawiono na jednej linji i słuchały one tej samej komendy.
Nagle przebiegł szmer tę zbitą masę, niby podmuch silniejszy wiatru w lesie, szeleszczący pomiędzy liśćmi.
— Nadjeżdżają! Nadjeżdżają! — zawołało kilka głosów.
Ostatnie drgnienie pełne obawy i niepokoju, w obec oczekiwania niecierpliwego, przebiegło szeregi niby iskra elektryczna.
Zdala widać było rzeczywiście zbliżający się orszak. W tej samej chwili wiatr uniósł chorągiewki na lancach i rozwinął majestatycznie sztandary. Zdawało się, że ten szelest sprawiła radość żołnierzy na widok swoich monarchów.
— Uciszyć się! — zagrzmiał jakiś głos potężny.