Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chcąc gwałtem nadać swojemu cieńkiemu, młodemu głosikowi, dźwięki ostre, basowe, starego wiarusa, z wojną od dawna ostrzelanego. Jakby na przekor elegancikom z gwardji, wszedł w butach i pantalonach zabłoconych.
Przez drzwi odchylone zajrzała do pokoju gospodyni domu, niemka, i cofnęła się natychmiast.
— Ładna? — spytał Rostow mrugnąwszy figlarnie oczami.
— Czegóż tak wrzeszczysz — Borys wzruszył niecierpliwie ramionami. — Pomyślą, że się dom pali... Wiesz co, niespodziewałem się ciebie tak rychło, bo wczoraj dopiero oddałem mój bilet Bołkońskiemu, adjutantowi Kutuzowa, którego poznałem niedawno. Nie spodziewałem się, że będzie na tyle grzecznym i odeszle ci go natychmiast... No! jakże ci się powodzi? Przeszedłeś już próbę ogniową, co?
Rostow za całą odpowiedź, zaczął bawić się krzyżem św. Grzegorza, zawieszonym u pętlicy munduru. Wskazał również na swoje ramię, spoczywające dotąd na temblaku.
— Jak widzisz — bąknął od niechcenia.
— Ho, ho! — Borys uśmiechnął się trochę drwiąco. — My także, mój drogi, odbyliśmy rozkoszną kampanią. Carewicz jechał razem z oddziałem; mieliśmy zatem wszelkie wygody. W Polsce przyjmowano nas wspaniale. Recepcje, bale, objady, szły jedne za drugiemi bez końca... Carewicz był nader uprzejmym dla wszystkich oficerów.
Zaczęli opowiadać sobie nawzajem rozmaite wypadki i szczegóły ich życia: Rostow malował dosadnie trudy obozowe; Borys wynosił pod niebiosa korzyści, jeźli