Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pliwie — po co tu tyle słów niepotrzebnych!... Książę Bazyli pyta się po prostu mówiąc — czy chcesz, lub nie chcesz zostać małżonką księcia Anatola Kurakina? „Tak“ — lub „nie!“ — krzyknął na cały głos. — Potem ja sobie zastrzegam prawo wypowiedzenia otwarcie, co myślę o tym związku... objawię li moje zdanie... nic więcej... — bąknął lodowato, w odpowiedzi na wzrok błagalny księcia Bazylego. — No, i cóż?... „Tak“... czy „nie“?!...
— Mojem życzeniem najgorętszem jest ojcze nie opuszczać cię nigdy, i nie rozłączać się z tobą. Nie chcę w ogóle iść za mąż — odpowiedziała Marja siląc się do uśmiechu, wlepiwszy śmiało swoje piękne oczy w ojca i księcia Bazylego.
— Głupstwa! błazeństwa! głupstwa wierutne! — wykrzyknął Bołkoński, pociągając córkę ku sobie. Ścisnął ją tak silnie za rękę, że aż z bólu krzyknęła.
Bazyli upadł znękany na sofę.
— Maryniu droga! tej strasznej chwili, nie zapomnę przez resztę życia. Może mogłabyś przecie zostawić nam bodaj słaby promyczek nadziei? Czyż mój biedny syn nie zdoła nigdy i niczem wzruszyć twego serduszka, tak czułego, tak szlachetnego? Błagam cię o to jedno słówko: „może“...
— Odpowiedziałam księciu, co mi serce podyktowało. Dziękuję za zaszczyt, który raczyłeś mi uczynić, nie będę atoli nigdy żoną jego syna...
— Sprawa skończona, mój drogi. Bardzom ci rad, rad nieskończenie, że cię widzę w moim domu. Niech księżniczka wróci do siebie... Uszczęśliwiony, że cię