Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lonu, usiadł w kącie najciemniejszym i zdrzemnął się na chwilę. Głowa opadła mu naprzód i to go obudziło.
— Sasza! — rzekł do żony oczy otwierając — zobacz co oni tam robią.
Księżna rzuciła okiem od niechcenia w głąb saloniku, przeszedłszy koło drzwi:
— Siedzą jak siedzieli! — odpowiedziała mężowi wzruszając miłosiernie ramionami.
Książę Bazyli zmarszczył brwi. Policzki mu zadrgały, usta wykrzywiły się niemiło. Twarz przybrała wyraz pospolity, prawie brutalny. Otrząsł się ze śpiączki, przetarł oczy i wszedł krokiem zamaszystym do saloniku. Minę miał tak uroczystą i tryumfującą, że Piotr zerwał się przerażony:
— Dzięki Bogu! — wzniósł oczy w górę. — Żona wszystko mi opowiedziała. — Ujął w ramiona najprzód Piotra, potem córkę i uściskał najserdeczniej. Głos mu drżał: — Tak kochałem twego ojca Piotrze!... będzie dla ciebie żoną najlepszą, z poświęceniem!... Niech was Bóg błogosławi!...
Łzy ściekały mu po policzkach.
— Księżno! księżno! — zawołał radośnie. — Chodźże tu!
Znowu uścisnął córkę z wykrzyknikami urywanemi:
— Moja Heleńciu! moje serduszko! co za radość! jakie szczęście!...
Weszła i księżna tonąc we łzach i owa poważna matrona, udawała że obciera z łez oczy suchuteńkie. Wszyscy po kolei ściskali Piotra, Piotr zaś na odwrót im ręce wycałowywał, a najdłużej pozostał z ustami,