Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czekając na jego zaczepkę. Dowódzcy jednak, jeszcze się wcale nie byli zbliżyli do szeregów, i nie zachęcili żołnierzy, nie dodali im ducha, ani jednem słowem. Ci wszyscy, których widzieliśmy zebranych na radzie wojennej, byli rzeczywiście w najgorszym humorze, niezadowoleni w najwyższym stopniu z całego planu. W ponurem milczeniu postępowali na czele swoich oddziałów, wykonywując li rozkazy wydane. Po za tem, ani im w głowie postało, trudzić się przemawianiem do żołnierzy. Upłynęła w ten sposób dobra godzina. Czoło armji zatrzymało się nagle, i odczuło natychmiast instynktowo ogromne zamięszanie, i wielki nieład. Trudnem byłoby do wytłumaczenia, w jaki sposób to uczucie zrazu nieokreślone, stało się wkrótce pewnością niezaprzeczoną. Dość na tem, że biegło i przenikało coraz dalsze szeregi, niby niewidzialna iskra elektryczna, niby strumień zbierający gwałtownie w górze, i rozlewający się w dolinie coraz szerszem korytem. Gdyby armja rosyjska była się znalazła samą, bez sprzymierzeńców, byłoby prawdopodobnie upłynęło więcej czasu, zanimby podobne przypuszczenie stało się faktem dokonanym. W tym atoli wypadku, doznawano złośliwego zadowolenia, całkiem zresztą naturalnego. Wszak mogli wszystko zwalić na Niemców! Każdy był najmocniej przekonany, że to fatalne zamięszanie, zawdzięcza jedynie „piwoszom i zjadaczom kiełbasek“ (jak powszechnie Niemców nazywano).
— Mądry plan! nie ma co mówić!... — sarkał jeden.
— Co tam u djabła zawadza nam na środku drogi?! — klął drugi. — Czy Francuzi?... Ale nie, bo byliby już na nas sypnęli kulami... Pędzili nas, pędzili, jak nieboskie