Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A teraz książę kochany, opowiedz mi cokolwiek o twoich czynach rycerskich — zagadnął po obiedzie Bołkońskiego.
Zaczął mu więc Andrzej opowiadać, nie wysuwając siebie zanadto na pierwszy plan, szczegóły potyczki, a potem jak został przyjęty przez ministra.
— Przyjęto mnie i moją wiadomość o zwycięztwie, jak psa w kręgielni! — machnął ręką niecierpliwie.
Uśmiechnął się na to Bilibin.
— Koniec końców, mój drogi książe — wtrącił od niechcenia, wpatrując się z pewnej odległości w swoje paznogcie misternie wypolerowane i przemykając z lekka oko lewe — mimo wysokiego poważania dla armji rosyjsko-prawosławnej, to wasze zwycięztwo, nie wydaje mi się znowu tak nadzwyczajnie, tak rozstrzygająco... zwycięzkiem.
Mówił ciągle po francuzku, rzadko mięszając pewne rosyjskie wyrażenia, które zwykł był podkreślać w sposób dość pogardliwy.
— Jakto, zgnietliście całym waszym ciężarem, tego biedaka Mortier’a, który miał tylko jednę dywizją, a i ten sam Mortier wymknął wam się w dodatku... Gdzież to wasze wielkie zwycięztwo, pytam?
— Nie chwaląc się zbytecznie, przyznasz mój drogi, że ono trochę więcej warte, niż cała z Ulmem historja, co?...
— Ale dla czego nie było wziąć w niewolę marszałka, bodaj jednego, ot tak! na pokaz?
— Dla czego? Bo wypadki podczas bitwy, nie układają się według naszego widzimisię i nie dadzą się