Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Daj mu pokój Waska!... wiem już kto ją wziął!...
I Rostow skierował się ku drzwiom z oczami dotąd wbitemi w podłogę. Denissow zrozumiawszy teraz do kogo pije, porwał go za ramię.
— Głupstwo! — krzyknął z taką siłą, że aż mu żyły nabrzmiały w szyji i w czole jak liny. — Oszalałeś, czy co?... Sakiewka musi się tu znaleźć, inaczej obedrę ze skóry tego łajdaka Ławruszkę!
— Wiem kto ją wziął! — powtórzył Rostow głosem stłumionym, jakby go coś w gardle dusiło.
— A ja ci najostrzej zakazuję!... krzyczał dalej Denissow szamocząc się z nim.
Rostow wyrwał się z gniewem z jego dłoni:
— Nie rozumiesz zatem — popatrzył mu w oczy prosto i śmiało — czy też nie chcesz zrozumieć? Byłem tu, w pokoju, sam na sam z nim, jeżeli więc nie wziął „tamten“, w takim razie!... — i wypadł jak kula do sieni, nie kończąc zaczętego frazesu.
— Niech djabli porwą, ciebie i resztę! — zaklął Denissow rozwścieklony.
Były to ostatnie słowa, które Rostow usłyszał za drzwiami. W chwilę później wchodził do Teljanina.
— Nie ma w domu mego pana — zameldował jego luzak — wezwano go do głównego sztabu... Czy stało się co złego? — spytał, uderzony wyrazem dziwnego wzburzenia w twarzy Rostowa.
— Nic wcale!...
— Szkoda!... tylko co wyszedł mój pan...
Nie wchodząc do siebie, Rostow wsiadł na konia i popędził galopem do głównego sztabu, który rozłożył się