Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tam, gdzie ją jaśnie pan położył... jam tu przecie nie postał przez ten cały czas.
— Zawsze ta sama historja! — Denissow wybuchnął niecierpliwie. — Roztrzepaniec z ciebie wierutny! zapominasz wiecznie, gdzie co wepchniesz... popatrz mój drogi po kieszeniach.
— Ależ nie mam w żadnej kieszeni, bo wiem doskonale, żem włożył pod poduszkę!
Ławruszka tymczasem odsuwał łóżko, wytrzęsał najstaranniej jedną sztukę pościeli po drugiej i wreszcie stanął osłupiały na środku pokoju, ręce rozpaczliwie rozkrzyżowując. Denissow, który przypatrywał się z boku temu wszystkiemu, zwrócił się do Rostowa.
— Słuchaj no Rostow, przestań raz żartować! — rzekł z naciskiem.
Rostow uczuwszy na sobie wzrok przenikliwy przyjaciela, spojrzał na niego i spuścił oczy natychmiast. Stanął cały w płomieniach i tchu mu nagle zabrakło.
— Nie było tu przecie nikogo, prócz jaśnie pana hrabiego, i tamtego podporucznika... to gdzieżby się miała podziać sakiewka? — wtrącił Ławruszka.
— No to ruszaj, djabelski synu! — huknął Denissow, także czerwony jak burak i do wściekłości doprowadzony, grożąc pięścią swemu sługusowi. — Musi się znaleźć, inaczej będę z ciebie darł pasy! Rozumiesz, ty łotrze jakiś?!
Rostow tymczasem zapiął mundur na sobie, przypiął pałasz i wziął ze stołu kaszkiet wojskowy.
— Szukaj psie! — Denissow zaczął trząść służącym jak gruszką.