Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 02.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zmazania mojej winy i złożenia dowodów mego poświęcenia bezgranicznego dla cara wszech Rosji.
Kotuzow pokazał mu plecy z miną kwaśną i zasępioną. Te czcze frazesy, wiecznie jedne i te same, zanudzały i zamęczały go na śmierć.
— Po co powtarzać wiecznie tę samą zwrotkę — mówił w duchu. — Po co wiecznie te same androny mają mi dzwonić w uszach?
Wsiadł nazad do karety i odjechał.
Pułk podzielony na oddziały, pomaszerował na kwatery, w najbliższym promieniu fortecy Braunau. Tam miał wypocząć po trudach przebytych, wyekwipować się, a przedewszystkiem zaopatrzyć się w nowe obuwie.
— Nie macie żalu do mnie, Prokopie Iwanowiczu?... — przemówił pułkownik serdecznie, do Tymotkina, przejechawszy konno po pod szeregi trzeciej kompanji. — Twarz mu jaśniała radością, że przegląd odbył się i zakończył tak szczęśliwie. — Bo to widzicie Tymotkin, carska służba, nie przelewki!... wiecie przecie, co?... Trwoga nas obejmuje, żeby nie zbłaźnić się i nie okryć wstydem przed całym pułkiem. Jestem jednak zawsze gotów uznać mój błąd, i podać pierwszy rękę do zgody... — tu wyciągnął rękę do swego podwładnego.
— Na miły Bóg, wasza Ekscellencjo, czyżbym śmiał pomyśleć...
Podczas gdy nos kapitasia, nabierał z wielkiej radości, jeszcze wspanialszej barwy purpurowej, usta rozwarły mu się szeroko, od ucha do ucha, uśmiechem szczęścia niewypowiedzianego. Przy tej sposobności po-