Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że nie latam za młodym człowiekiem w obec wszystkich...
— Doskonale! — wykrzyknął Mikołaj. — Dopięłaś celu, przeszkodziłaś nam, po to jedynie, żeby nam głupstw nagadać! Uciekajmy! Schrońmy się do salki, w której się uczymy...
Zerwali się natychmiast, i zniknęli, niby stadko ptasząt nagle spłoszonych.
— To wy przeciwnie, mnie obsypali impertynencjami! — wołała za nimi Wiera zaperzona, podczas gdy cztery drwiące głosy powtarzały swywolnie za drzwiami:
— Pani de Genlis! Pani de Genlis!
Nie troszcząc się wcale o to przezwisko, przystąpiła Wiera do zwierciadła, aby poprawić włosy i szarfę u sukienki. Widok jej pięknej twarzyczki uspokoił ją najzupełniej, i pomógł odzyskać zwykłą, apatyczną obojętność.
Rozmowa między dwiema przyjaciółkami wpadła teraz na tor wzajemnych z pod serca wynurzań.
— Ah! droga moja! — mówiła hrabina — nie wszystko złoto co się świeci, i nie po różach stąpamy przez życie, wszyscy jak jesteśmy... Widzę doskonale, że jeżeli trybu nie zmienimy czeka nas zupełna ruina... To, co jeszcze posiadamy, nie na długo nam już wystarczy... Czyja w tem wina? Czemu to przypisać? Mego Stefana nadto wielkiej dobroci i klubowi nieszczęsnemu. Na wsi nawet nie spocznie ani na chwilę... wieczne widowiska, teatra, polowania, czy ja wiem co jeszcze? Ale na co zda się o tem mówić? Opowiedz mi raczej, czegoś ty dokazała. Podziwiam cię, rzeczywiście: jak możesz w twoim wieku, latać w ten sposób pocztą, z Moskwy do