Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak należy; tak, tak, dobrze... bardzo dobrze! Obszedłszy w około olbrzymie stoły, dodawał: — Bo widzisz serdeńko usługa to rzecz główna! usługa! rozumiesz mnie? — i wchodził nazad do salonu, zacierając ręce z najwyższem zadowoleniem.
— Marja Lwówna Karagin — zapowiedział lokaj hrabiny głosem przyciszonym, aby jej nerwów nie rozdrażnić, ukazując się na progu w drzwiach na pół uchylonych.
Hrabina zastanowiła się chwilkę, wciągając w nozdrza szczyptę tabaki hiszpańskiej, którą brała ze złotej tabakierki, misternie wyrabianej i przyozdobionej jej męża miniaturą emaljowaną na wierzchu.
— Boże! jak mnie wycieńczyły i utrudziły śmiertelnie te wizyty! Ha! trzeba przyjąć i tę ostatnią... taka z niej nieznośna świętoszka!... Prosić! — zwróciła się do lokaja tonem pogrzebowym, jakby chciała przez to wyrazić: — Ach, ta mnie już dobije!
Weszła do salonu dama słuszna, otyła, a za nią młoda panienka z twarzyczką okrągłą, rumianą i uśmiechniętą. Poprzedził obie szelest długich powłok u sukien z ciężkiego jedwabiu.
— Kochana hrabino... tak dawno... leżało moje biedactwo!... Wyobraź sobie, zaziębiła się... na balu u Rasumowskich i Apraksinów... Taka byłam szczęśliwa...
Te grzecznostki i czcze frazesa bez ładu i związku, sypały się na wsze strony, mięszając się z szelestem sukien, posuwaniem krzeseł i suwaniem nogami po posadzce. Następnie nawiązywano rozmowę ile się to dało, wybierając do niej przedmiot na chybił trafił, aż do