Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

operację z drugą połową okna. Teraz wlepił wzrok w Dołogowa, który z butelką rumu w ręce, zbliżał się do okna, stojącego otworem. Na niebie jaśniały już pierwsze dnia brzaski. Wyskoczył na okno, ściskając w dłoni butelkę.
— Słuchajcie! — huknął stojąc w oknie, z twarzą obróconą na pokój. Zapanowało grobowe milczenie. — Zakładam się — (mówił dalej po francuzku, aby go Anglik zrozumiał, choć nie był wcale biegły w tym języku) — zakładam się o pięćdziesiąt imperjałów... a może chcecie o sto?
— Nie, nie, o pięćdziesiąt!
— Zgoda zatem! zakładam się o pięćdziesiąt imperjałów, że wypiję duszkiem tę butelkę rumu, nie odejmując szyjki od ust; wypiję siedząc w ten sposób na oknie — tu wychylił się i wskazał na przymurek od ulicy — nie trzymając się niczego. Czy taką była nasza umowa?
— Co do joty! — potwierdził Anglik.
Anatol schwyciwszy go za guzik od munduru i patrząc nań z góry, bo Stiewens był wzrostu małego powtórzył mu słowo w słowo po angielsku warunki zakładu.
— To jeszcze nie wszystko! — Dołogow uderzył butelką po oknie, aby go słuchano uważnie. — Na tem nie koniec Kurakin. Jeżeli ktokolwiek dokaże tego samego, wypłacę mu sto imperjałów! Zrozumiano?
Anglik skinął głową, z czego jednak nie można było odgadnąć, czy ma chęć przyjąć, czy też odrzuca ten nowy zakład. Anatol trzymał dotąd jego guzik, tłumacząc