Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słyszałem — wmięszał się Piotr do rozmowy, zbliżając się do stolika — że Napoleon potrafił zjednać sobie przeważną część szlachty francuzkiej.
— Tak utrzymują Bonapartyści — wykrzyknął wicehrabia nie patrząc wcale na Piotra.
— Obecnie nie można wiedzieć na prawdę, jaka opinja góruje we Francji.
— Bonaparte powiedział to przecie najdobitniej — bąknął tonem szyderskim Bołkoński, niepodobał mu się bowiem wicehrabia na pierwszy rzut oka i jego miały na celu księcia ostre przycinki. — „Pokazałem im drogę sławy, nie chcieli pójść nią“ — oto słowa, które kładą w usta Napoleonowi. — „Otworzyłem im moje przedpokoje, i wtłoczyli się do nich“... — Nie wiem do jakiego stopnia miał prawo tak się wyrazić.
— Nie miał po temu prawa żadnego! — po zamordowaniu księcia d’Enghien, najzapaleńsi nawet przestali widzieć w nim bohatera, choć może przedtem takim wydawał się niektórym osobom. — Teraz zwrócił się ku Annie Pawłównie. — Po tem niecnem morderstwie, powiedzieliśmy sobie, że przybył nam jeden więcej męczennik w niebie, a ubył prawdziwy bohater na ziemi.
Nie miano czasu odpowiedzieć uśmiechem stosownym na to wystąpienie patetyczne wicehrabiego, gdy Piotr wyrwał się nagle, nie dopuściwszy tym razem do interwencji panny Scherer, która przeczuwała coś niesłychanego.
— Wyrok spełniony na księciu d’Enghien, był poetyczną koniecznością. Napoleon dowiódł zatem, jak jest