Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stosunków z dawniejszymi znajomymi. Przybyła tylko po to do Petersburga, aby ułatwić synowi jedynemu przyjęcie do gwardji przybocznej. W nadziei że zastanie tam księcia Bazylego, przyszła na wieczór do panny Scherer. Jej twarz niegdyś bardzo piękna, drgnęła kurczowo; uczuła się tknięta do żywego księcia niegrzecznem lekceważeniem. Trwało to jednak nader krótko. Opanowała rozdrażnienie i uśmiechnęła się na nowo, przytrzymując silniej ręką księcia:
— Posłuchaj mnie książe, nigdy niczego nie żądałam od ciebie i na przyszłość niczego więcej żądać nie będę. Nigdy również nie przechwalałam się przyjaźnią, która łączyła ojca mego z tobą. Teraz jednak na miły Bóg! uczyń to dla mego syna, a staniesz się naszym dobroczyńcą! — dodała szybko. — No! nie gniewaj się i przyrzeknij mi. Błagałam Galiczyna... odmówił mi wręcz. Bądź tym dawnym poczciwym serdecznym Bazylkiem — mówiła dalej głosem stłumionym, siląc się do uśmiechu, a z oczami łez pełnemi.
Papa! — przemówiła po francuzku księżniczka Helena, stojąca na progu. — Spóźnimy się najniezawodniej.
I zwróciła ku ojcu swoją prześliczną twarzyczkę.
Władza i wzięcie u dworu, są kapitałem, który powinno się bardzo oszczędzać. Książę Bazyli wiedział o tem lepiej od innych. Wstawiać się za każdym, kto udawał się do niego o protekcję, znaczyło tyle, co nie otrzymać nigdy nic dla siebie samego. Zrozumiał to od razu. Nader też rzadko używał dla kogokolwiek z proszących, swoich wpływów osobistych. Głos błagalny księ-