Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— i tu podpisał list zamaszyście, z wielkiemi wykrętasami. — Zła sprawa, co? — dodał z uśmiechem sarkastycznym.
— O jakiej złej sprawie ojciec myśli?
— O twojej żonie! — odrzucił stary bez ogródek.
— Nie rozumiem...
— Widzisz, mój drogi, na to już nie ma rady, wszystkie one jednakie. Nie można atoli „rozżenić“ się, gdy raz klamka zapadnie. Nie bój się przecie, nie powiem nikomu... ty atoli wiesz o tem tak dobrze jak i ja... prawdzie nie da się zaprzeczyć...
Dłonią chudą i żylastą, schwycił nagle rękę Andrzeja, a ściskając ją mocno, wpatrzył się w niego, jakby chciał zajrzeć mu w głąb serca. Syn odpowiedział niemem wyznaniem ciężko westchnąwszy.
Stary książę list złożył i zapieczętował w jednej chwili.
— Co robić? ładniutka przynajmniej laleczka!... Bądź spokojny, wszystko się zrobi — dodał krótko.
Andrzej milczał, na poły smutny, na poły zadowolony, że został zrozumianym.
— Słuchaj, zrobimy co będzie w naszej mocy. A teraz masz tu list do Michała Ilarionowicza; proszę go, żeby cię używał do ważnych poleceń, stawiał w dobrych miejscach, i nie zatrzymywał nadto długo przy sobie. Powiesz mu, że moja stara przyjaźń dla niego nie zardzewiała, że zawsze miło go wspominam, i doniesiesz mi natychmiast, jak ciebie przyjął? Jeżeli będziesz zadowolonym i należycie ocenionym, spełniaj gorliwie twoją powinność; jeżeliby zaś wypadło inaczej, zabieraj twoje manatki! Nie będzie powiedzianem, że syna Mi-