Przejdź do zawartości

Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lonie na kominku wtórował mu tonem melancholijnym, gdy książę ukazał się na progu. Oczy jego dotąd pełne ognia młodzieńczego, prześliznęły się szybko patrząc z pod brwi po obecnych. Zatrzymały się dłużej na małej księżnie. Na jego widok, uczuła to samo co każdy z otoczenia, rodzaj trwogi i czci głębokiej. Pogłaskał ją po włosach pieszczotliwie i uderzył lekko po szyi.
— Rad wam jestem, rad serdecznie! — mruknął.
Znowu obrzucił ją wzrokiem przenikliwym i zasiadł przy stole.
— Siadajcie, siadajcie!... i wy Michale Iwanowiczu...
Synowej wskazał miejsce obok siebie, lokaj przysunął jej krzesło.
— Ho! ho! — książę spojrzał na jej kibić zbyt zaokrągloną. — Nadto pospiechu, źle, bardzo źle! Trzeba chodzić, dużo chodzić, bardzo wiele!...
Usta wykrzywiły mu się uśmiechem ostrym i niemiłym, oczy natomiast wcale nic nie wyrażały.
Mała księżna nie słyszała go, a może tylko udała że nie słyszy. Milczała pomięszana, póki nie spytał o jej ojca, i o innych znajomych. Wtedy uśmiechnęła się, odszukując zwykły zapał w opowiadaniu rozmaitych plotek stołecznych.
— Biedna hrabina Apraksin straciła męża i swego nieodstępnego adjutanta jednocześnie. Opłakiwała też gorżko tę stratę podwójną!...
Im więcej ożywiała się księżna, sypiąc jak z rękawa rozmaite nowinki skandaliczne, tem surowszem spojrzeniem mierzył ją starzec. Odwrócił się nagle od niej, jakby nie chciał słuchać dłużej.