Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i napowrót. Książę Andrzej ojca wyprzedziwszy przypatrywał się uważnie nowemu drzewu genealogicznemu oprawionemu w szczerozłote pręciki. Ten przedmiot był dla niego niespodzianką. Wisiał on naprzeciw dawnego obrazu w tym samym rodzaju, namazanego bezecnie przez jakiegoś heraldyka domorodnego. Ów bohomaz wyobrażał protoplastę rodu Bałkońskich, wywodzącego się w prostej linji od Ruryka, w koronie księcia panującego na głowie i z berłem w ręku. Andrzej nie mógł wstrzymać się od uśmiechu, na widok tej figury fantastycznej, która zakrawała prawie na karykaturę.
— Ah! jak ja go w tem poznaję całego! — bąknął z cicha.
Księżniczka Marja wchodząc w tejże chwili, spojrzała na brata z najwyższem zdziwieniem. Nie pojmowała zupełnie, coby mogło być śmiesznego w tym obrazie. Cokolwiek tyczyło się jej ojca, wzbudzało w niej cześć religijną. Nie godziło się zatem krytykować czegoś podobnego.
— Każdy posiada swoją „piętę Achillesa“ — mówił dalej Andrzej. — Mieć tyle co on rozumu, i narażać się na taką śmieszność...
Wielce zgorszona tą mową zbyt śmiałą, zamierzała Marja na nią odpowiedzieć karcąco, gdy usłyszano za drzwiami kroki niecierpliwie oczekiwane. Chód lekki i posuwisty starego księcia, ruchy żywe i zwinne, dziwnie odbijały od nastroju niesłychanie poważnego i form ściśle etykietalnych, całego otoczenia. Można było prawie posądzić starca o jakąś myśl ukrytą pod tym względem.
Zegar wydzwaniał drugą godzinę, a stojący w sa-