Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieść się czemprędzej i rozkwitnąć uśmieszkiem czarującym.
— Mieli okropny wypadek — opowiadała jednym tchem — następstwa tegoż mogły być najfatalniejsze na Spasowej Górze... i zostawiła wszystkie swoje suknie w Petersburgu... nie ma teraz co włożyć na siebie!... a ten Jędruś niedobry tak się dla niej zmienił!... Kitty Odonkow... ktoby się tego był po niej spodziewał!... wychodzi za mąż za starca, ale pana miljonowego... ona zaś, ma dla siostry męża, konkurenta całkiem na serjo... O tem jednak później pogadamy... — dodała nawiasem.
Księżniczka Marja wpatrywała się dalej w twarz brata. Czytało się w jej dużych, pięknych oczach, miłość bez granic i smutek głęboki. Jej myśli odbiegły zupełnie od szczebiotu małej sroczki. Raz nawet wpadła w słowo bratowej, przerywając jakiś opis szczegółowy, ostatniego balu w Petersburgu, aby spytać brata, czy trwa w zamiarze połączenia się z armją maszerującą ku granicy?
— Ma się rozumieć! Odjeżdżam ztąd jutro wieczór.
Liza ciężko westchnęła:
— Zostawia mnie tutaj, opuszcza, Bóg jeden wie dla czego! Mógł przecie zostać w kraju, i tu czekać na awans najpewniejszy...
Marja, nie słuchając dłużej, spojrzała tylko na nią z czułością niewymowną, a wskazując bratu oczami niezwykłe zaokrąglenie kibici u jego żony:
— Czy to już pewne? — spytała wymijająco.
Młoda kobieta nagle pobladła:
— Niestety! — westchnęła ciężko. — Ah! to coś tak strasznego!