Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Książe Andrzej szedł za nią z głową smutnie na piersi zwieszoną.
— To pewno Marynia się ćwiczy? — spytała. — Trzeba zejść ją niespodzianie!... Idźmy na palcach, cichuteńko!...
— Zestarzałeś się bardzo poczciwy Tykonie! — bąknął książę Andrzej melancholijnie, gdy stary sługa całował go w rękę.
W chwili, gdy mieli wejść do sali, zkąd odzywały się tony fortepjanu, otworzyły się drzwi boczne i na progu ukazała się młoda i ładna blondyneczka. Była nią panna Bourriènne. Na widok niespodziewany księcia z żoną, zdawała się nie posiadać z radości, i wykrzyknęła:
— Ah! co za szczęście dla księżniczki!... muszę ją uprzedzić...
— Nie, nie! na miły Bóg! Zapewne panna Bourriènne? Znam ją z opisów siostry mego męża, wyraża się zawsze z taką przyjaźnią o swojej miłej towarzyszce — trzepała księżna całując ją serdecznie. — Nie spodziewa się nas dzisiaj, co?...
Stali pod drzwiami, z po za których słychać było te same pasaże powtarzane do nieskończoności. Andrzej spochmurniał jeszcze bardziej, jakby to wszystko robiło na nim przykre wrażenie.
Mała księżna weszła pierwsza; muzyka nagle ucichła. Słychać było za to krzyk, później zaś odgłos zamienionych pocałunków. Andrzej zobaczył siostrę i żonę, które widziały się raz jedyny na jego ślubie, splecione czułym uściskiem. Panna Bourriènne wpatrywała się w ten obraz z dłonią na sercu, gotowa płakać i śmiać się jednocześnie.