Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głośne jak surma bojowa, chrapanie swego pana, a z drugiej ćwiczenia fortepjanowe księżniczki, która powtarzała wytrwale po raz dwudziesty, jakiś trudny pasaż z sonaty Dreyschocka.
W tem zajechał powóz kryty, za nim duża, ładowna bryka, przed główną bramę. Pierwszy wyskoczył książę Andrzej, aby następnie pomódz żonie wysiąść z powozu.
Stary Tykon turkot usłyszawszy, zerwał się na równe nogi. Wysunął się na ganek, drzwi po cichu przymykając i oświadczył księstwu szeptem: — „że jego pan spi teraz“. — Nic nie mogło zmienić trybu i porządku dnia, ani przybycie syna, ani żaden inny wypadek, choćby miał się od niego świat przewrócić. Książę Andrzej wiedział o tem tak samo jak Tykon, a może nawet lepiej od niego, spojrzał bowiem na zegarek, aby się przekonać że w nawyczkach ojca żadna zmiana nie nastąpiła.
— Nie obudzi się aż za pół godziny — przemówił do żony — pójdźmy tymczasem do księżniczki Marji.
Księżna nabrała jeszcze więcej tuszy. Jej drobna figurka, wyglądała obecnie, jak beczułka drepcąca na dwóch stopkach malutkich. Oczy jej dotąd jednak blasku nie straciły, a jej usteczka malinowe z wyszczerzonemi ząbkami jak u wiewiórki i z ciemnym meszkiem nad górną wargą, uśmiechały się jak dawniej wesoło i zalotnie.
— Ależ to pałac wspaniały! — wykrzyknęła zwracając się do męża. Wyrażała swój podziw takim tonem, jakby winszowała gospodarzowi domu świetności balu wydanego. — Prędko! prędko! Idźmy do Maryni!
Uśmiechnęła się znowu rozkosznie do męża i do starego Tykona.