Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

więc jako taki mógł już przyjmować jako należące mu się z prawa, wszelkie dowody uszanowania i usługi obcych. Ta noc tajemnicza widocznie coś w nim odmieniła i teraz oczekują od niego rzeczy niezwykłych, czynów nadzwyczajnych.
Odebrał w milczeniu rękawiczkę, podawaną mu przez młodego porucznika. Usiadł na miejscu ofiarowanem przez damę nieznajomą, a położywszy swoje ręce olbrzymie na obu kolanach, przybrał mimowolnie pozę posągu egipskiego. Więcej niż kiedykolwiek był też zdecydowany, nie działać samoistnie, aby się czem nie skompromitować, tylko zdać się ślepo na wolę obcą i pójść za nią bez namysłu.
Nie ubiegły dwie minuty, gdy wszedł do salonu z miną gęstą, uroczystą, książę Bazyli. Miał na sobie długi surdut brązowy, na piersiach świeciły trzy gwiazdy brylantowe od orderów. Zdawało się że nagle zeszczuplał. Za to rozszerzyły mu się powieki na widok Piotra. Ujął go za rękę, czego dotąd jeszcze nigdy nie uczynił i zniżał ją zwolna, jakby próbował jej siły odpornej.
— Odwagi! odwagi, chłopcze kochany... pragnął cię widzieć... to dobrze, bardzo dobrze...
Już odchodził, gdy Piotr uznał za swoją powinność spytać:
— Czyżby rzeczywiście zdrowie hrabiego, budziło...
Urwał w pół zawstydzony, że nie odważył się nazwać ojcem umierającego.
— Nastąpiło jeszcze jedno „uderzenie“, przed kwadransem mniej więcej... Odwagi! mój przyjacielu, odwagi.
Taki zamęt panował w Piotra umyśle, że wyobraził