Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dawna... od naszych latek dziecięcych... Mogłeś zatem przypuszczać... rozumiem pana doskonale. Ja niebyłbym zdobył się na coś podobnego, nie miałbym dość odwagi po temu, ale to nie mniej jest doskonałem. Czuję się uszczęśliwiony znajomością z panem. To przecież dziwne — dodał uśmiechając się po chwili milczenia — sądziłeś, że ja... urwał śmiechem głośnym wybuchając. — Koniec końców, zaznajomimy się bliżej, nieprawdaż? Proszę cię o to usilnie — ścisnął mu rękę najserdeczniej. — Czy uwierzysz, żem hrabiego dotąd nie widział? Nie spytał się o mnie... Żałuję go, jak zresztą każdego człowieka, cóż jednak na to poradzić?... Sądzisz pan zatem na serjo, że Napoleon będzie miał dość czasu, aby przewieść całą swoją armię przez cieśninę Kaletańską.
Tu Piotr zaczął mu wykładać szeroko i długo, wszelkie korzyści, jak i strony ujemne, projektowanej wyprawy bulońskiej.
Zanim zdołał wywód skończyć wszedł lokaj, aby zapowiedzieć Borysowi, że matka czeka na niego już w powozie. Pożegnał więc Piotra, który przyrzekł mu solennie, za rękę ściskając, że przyjdzie na obiad do Rostowów. Piotr przechadzał się jeszcze czas jakiś po swoim pokoju, nie walcząc więcej z wrogami niewidzialnymi. Uśmiechał się błogo i czuł się oczarowanym. Z powodu, zapewne że był bardzo młodym i zupełnie osamotnionym, pokochał od razu najserdeczniej, bez przyczyny właściwie, tego młodzieńca tak inteligentnego i sympatycznego; zdecydowany wejść z nim w stosunek przyjaźni najściślejszej.