Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 01.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Młoda księżniczka wykręciła się na pięcie i wyszła nie przemówiwszy do niej ani słowa.
Anna Michałówna zdjęła rękawiczki, poczem siadając w fotelu, niby w okopie zdobytym, poprosiła księcia, żeby przy niej miejsce zajął.
— Borysku, pójdę do hrabiego, do mego wuja, ty tymczasem udaj się do Piotra, mój drogi. Powtórz mu Rostowów zaproszenie. Słyszałeś, że życzą sobie mieć go dziś na objedzie?... Sądzę jednak, że nie przyjmie zaproszenia — dodała zwracając się do Bazylego.
— Dla czegoby nie miał przyjąć? — ten odburknął szorstko w najgorszym humorze. — Byłbym najszczęśliwszy, gdybyś mogła uwolnić mnie od tego chłopca. Zakwaterował się tutaj nieproszony, niepytany, a hrabia nie spytał o niego ani raz i nie pragnął go wcale zobaczyć.
Wzruszył ramionami i zadzwonił. Rozkazał wchodzącemu lokajowi, aby poprowadził pana porucznika innemi schodami do Piotra Kiryłowicza





XVI.

To ostatnie powiedzenie Bazylego było szczerą prawdą. Piotr nie miał czasu i sposobności obrać sobie karjery, bo kazano mu wyjechać w dwudziestu czterech godzinach z Petersburga do Moskwy, wskutek szaleństw bez liku, tam przez niego popełnionych. I owa historyjka