Strona:Lew Tołstoj - Wiatronogi.djvu/65

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    dka. Biesiadnicy wypili, zjedli, jeszcze raz wypili i rozmowa się ożywiła.
    Sierpiński poczerwieniał i zaczął mówić śmiało.
    Rozmawiano o kobietach, kto ma jaką — cygankę, baletnicę czy francuzkę?
    — A cóż ty porzuciłeś Mathieu? — spytał gospodarz.
    Była to utrzymanka, która zrujnowała Gotfryda.
    — Ja jej nie — ale ona mnie. Ach, jak sobie przypomnę, ile puściliśmy! Teraz doprawdy cieszę się, jak tysiąc rubelków wpadnie mi w łapę. Rad jestem, że wyjadę, w stolicy mieszkać nie mogę... et, co tu gadać...
    Gospodarz nudził się, słuchając Sierpińskiego.
    Wolałby mówić o sobie, popisywać się. Gotfryd z kolei chciał mówić o sobie, o swojej świetnej przeszłości. Gospodarz dolewał mu wina i czekał, aż skończy, by mu opowiedzieć, jak urządził stajnię — pysznie, jak nikt z sąsiadów i że jego Mary nie tylko dla pieniędzy, ale rzeczywiście go kocha.
    — Chciałem ci powiedzieć, że w moim stadzie — zaczął, ale Sierpiński mu przerwał.
    — Był czas, daję słowo, że lubiłem i umiałem żyć, co się zowie. Opawiadasz mi o wyścigach, powiedz mi zatem, który z twoich rysaków najlepiej chodzi.