Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co mnie gnębiło, to też się uspokoiłem i teraz kocham cię, lecz zupełnie inną miłością.
— Ty to miłością nazywasz, co dla mni„ jest męczarni — zawołałam. — Czemu pozwoliłeś mi żyć tem życiem zgubnem?
— Nie obwiniaj mnie, lecz świat, tak ci miły.
— Czemu nie użyłeś swojej powagi nademną.? Byłoby mi daleko lżej, niż żyć bez tego, co było mojem szczęściem.
Rozpłakałam się na dobre.
W chwili tej Katia z Sonią całe przemokłe i wesołe weszły z głośnym śmiechem na werendę, ale ujrzawszy nas, oddaliły się zaraz.
Długo milczeliśmy po ich odejściu. Ja wypłakałam wszystkie łzy i było mi lżej. Obejrzałam się na niego. Siedział z twarzą podpartą na dłoni i chciał coś odpowiedzieć na moje spojrzenie, ale tylko westchnął głęboko.
Podeszłam do niego i odjęłam mu rękę od czoła.
— Tak — rzekł, jakby dalej snuł myśl swą; — my wszyscy, a szczególniej wy, kobiety, musicie same przeżyć pierwszą burzę młodości, żeby rozpocząć życie, bo innym wierzyć nie chcecie. Tyś wówczas nie starła jeszcze tego miłego puszku, więc musiałem ci się dać wyburzyć, bo czułem, że nie mogę cię krępować, bo ja sam wyszumiałem już oddawna.
— Więc czemuż, jeśli mnie kochasz, pozwalałeś mi kosztować gorzkich owoców.
— Czemu? bo nie wierzyłabyś mnie, musiałaś ich sama skosztować. I... skosztowałaś.
— Tyś dużo rozumował, bardzo dużo — odparłam — ale za mało kochał.
— To zarzut wielki i niesłuszny! — zawołał, wstając nagle i zaczynając chodzić po tarasie. — Prawda, winien jestem, winien — rzekł, zatrzymując się przede mną — bo albo nie powinienem był sobie pozwolić na tę miłość, albo trzeba było inaczej cię kochać.