Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wymagała, aby się wcześnie spać kładziono. Czasami przy pomocy Nikity improwizowaliśmy sobie ucztę z resztek pozostałych od kolacyi.
Życie nasze odbijało dziwnie na tle tego starego, dużego dworu, w którym zewsząd czuć było powiew staroświetczyzny i surowego systemu Tatjany Semionówny.
Nietylko ona, ale rezydenci, służba i meble nawet wzbudzały we mnie pewien strach, poszanowanie i poczucie, że jesteśmy oboje tutaj nie na miejscu i że musimy być grzeczni i ostrożni.
Gdy teraz przypominam sobie owe czasy, widzę, że ten surowy, niezmienny porządek i ten tłum ludzi ciekakawych, który nas otaczał, krępował nas wprawdzie, ale też nadawał pewien urok tajemniczości naszemu ówczesnemu życiu.
Nie tylko ja, ale mój mąż nie zdradzał się nigdy z tem, co mu się mogło nie podobać, zdawałoby się, że przeciwnie stara się nie widzieć tego, co było niemiłem.
Lokaj mamy, Dymitryj Sidorow, wielki amator fajki, regularnie codzień, gdyśmy byli w salonie, szedł do gabinetu mego męża i wykradał tytuń ze szkatułki, a trzeba było widzieć Sergiusza Michałowicza, jak wołał mnie i pokazywał Sidorowa, który nie domyślał się, że jest widziany a kiedy Dymitryj wychodził na palcach z radości, że mu się udało szczęśliwie, mąż zbliżał się do mnie, mówił, że jestem „złotko” i całował mnie w same usta.
Czasami jednak nie podobała mi się ta jego miękkość i zbytnia dobroć; myślałam sobie:
— Zupełne dziecko, bez najmniejszej woli.
— Moje dziecko, — odpowiedział mi, gdym mu zrobiła uwagę, że nie rozumiem takiej niezmąconej pogody — czyż można się czemś martwić, czując takie bezgraniczne szczęście? Łatwiej jest samemu ustąpić, niż innych zmuszać, a wreszcie niema takiej sytuacyi, w którejby człowiek nie mógł bzć szczęśliwym. A nam przecie tak dobrze! Zre-