Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chał, wyrządził jej krzywdę i zdawało mu się, że dobrze postąpił. Chciał wyjechać i czuł się z tego dumny, niewiadomo czemu. To był żart dla pana, a nie dla mnie. Ja od pierwszego wejrzenia pokochałam, pokochałam pana!
Głos mój przeszedł, zabrzmiał tak dziko, że przestraszyłam się sama. Sergiusz Michałowicz stał blady przedemną, wargi mu drżały coraz silniej, a dwie łzy spływały po twarzy.
— Ach to niegodnie! — zawołałam, czując, jak mi głos zamiera od łez gorzkich niewypłakanych. — Za co? — pytałam, wstając, aby odchodzić. Ale mnie nie puścił. Głowa jego opadła na moje kolana, łzy rosiły moje ręce drżące.
— Mój Boże, czemużem się tego wcześniej nie domyślił? — szeptał.
— Za co, za co taka krzywda? — powtarzałam, ale błogość zalała mi duszę.
W pięć minut potem Sonia donośnym głosem obwieszczała po całym domu, że Masza „żeni się” z Sergiuszem Michałowiczem.