Strona:Lew Tołstoj - Szczęście rodzinne.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I czyż istotnie to był on Trzymał moją rękę z takiem namaszczeniem, stąpał koło mnie tak cicho... Czyż to istotnie szła przy nas Katia, skrzypiąc trzewikami? Przed nami i poza nami zamykała się czarodziejska ściana; nie mogłam wierzyć, że to nie sen, ale rzeczywistość.
— Ach, żaba! — zawołała Katia.
— Kto to się odzywa i po co? — pomyślałam, ale za chwilę przypomniałam sobie, że to Katia i że się ona żab boi i spojrzałam pod nogi. Malutka żabka skoczyła i zatrzymała się przedemną, a cień jej odbił się na drożynie.
— A pani się nie obawia? — zapytał.
Spojrzałam na niego. W miejscu, któreśmy mijali, brakło jednej lipy w alei, więc mogłam doskonale zobaczyć jego twarz, a ta twarz była taka piękna i taka szczęśliwa!...
On mi powiedział: „Czy się pani nie boi?”, a ja słyszałam: „Kocham cię, moje dziecko, kocham, kocham!...” Tak mówiły jego oczy, blask, cienie, powietrze i wszystko, wszystko powtarzało mi te słowa.
Obeszliśmy cały ogród i Katia, która cały czas szła przy nas, zasapała się i namawiała do powrotu, a mnie tak jej było żal.
— I czemu ona nie czuje tego, co my? — myślałam. — Dlaczego nie wszyscy są młodzi, nie wszyscy szczęśliwi, tak jak ta noc dziwna, jak on i ja?
Powróciliśmy do pokoju, ale długo jeszcze Sergiusz Michałowicz nie odjeżdżał, chociaż kur zapiał i wszyscy w domu posnęli i koń jego coraz gwałtowniej grzebał kopytami.
Katia nie przypominała nam, że późno i przesiedzieliśmy do dnia białego, rozmawiając z rozkoszą o rzeczach najbłahszych; dopiero gdy zegar wybił trzecią i jasna zorza zabłysła na wschodzie, Sergiusz Michałowicz wyjechał. Chociaż żegnał się z nami po dawnemu i nie powiedział mi nic nadzwyczajnego, czułam, że od dziś należy do mnie i że go już nie utracę.