Strona:Lew Tołstoj - Spowiedź.pdf/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żające — gra w zwierciadle już mnie nie mogła bawić. Nie odczuwałem słodyczy miodu od chwili, kiedym ujrzał smoka i myszy, nadgryzające moją podstawę. Ale i tego mało. Jeślibym poprostu zrozumiał że życie niema sensu, przyjąłbym to spokojnie i pogodził się z losem. Ale to mnie nie mogło uspokoić. Gdybym był jak człowiek, żyjący w lesie, z którego niema wyjścia, mógłbym żyć; alem ja był, jak człowiek błądzący w lesie, owładnięty przestrachem i szukający drogi.
Oto co było okropne. I chcąc się uwolnić od tej przerażającej świadomości, chciałem się zabić. Strach mnie ogarnął na samą myśl o tem, co mnie czeka, — wiedziałem, że strach ten jest najgorszym w całem moim położeniu, ale nie mogłem cierpliwie dotrwać do końca. Jakkolwiek przekonywającem było rozumowanie, że wszystko jedno, pęknie naczynie w sercu albo przerwie się cośkolwiek i wszystko się skończy, nie mogłem cierpliwie czekać końca. Lęk przed ciemnią był zbyt wielki i chciałem coprędzej, coprędzej wybawić się od niego kulą, albo pętlą. Otóż to uczucie silniej nadewszystko popychało, ciągnęło mnie do samobójstwa.