Strona:Lew Tołstoj - Spowiedź.pdf/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poprzednia złuda rozkoszy życia, zagłuszająca strach przed smokiem, już mnie nie zwodzi, choćby mi powtarzano: nie możesz zrozumieć sensu życia — nie myśl, żyj; nie mogę zrobić tego, dlatego, że za długo robiłem to dawniej. Teraz nie mogę nie widzieć dnia i nocy biegnących i prowadzących mnie do śmierci. Widzę tylko to jedno, dlatego, że tylko to jedno, jest prawdą. Reszta wszystko — kłamstwo. Te dwie krople miodu, które najdłużej osładzały mi okrutną rzeczywistość — miłość do rodziny i literatury, którą nazywałem sztuką straciły już swoją słodycz. „Rodzina...” mówiłem sobie; — ależ rodzina — żona i dzieci; to także ludzie. I oni są w tych samych warunkach co ja: muszą albo żyć kłamstwem, albo widzieć straszliwą rzeczywistość. Pocóż mają żyć? Pocóż mam ich kochać, strzec i wychowywać? Aby zwątpili tak jak ja, albo aby byli tępymi? Kocham ich, a więc nie mogę ukrywać przed nimi prawdy, — każdy krok do uświadomienia, prowadzi ich do tej prawdy. A prawda — to śmierć”.
„Sztuka, poezja...” długo pod wpływem pochwał ludzkich wierzyłem, że to