Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzy nami, ale nie była to kłótnia, tylko skutek zaniku zmysłowości, który uwidocznił nasz rzeczywisty stosunek do siebie. Nie rozumiałem, że ten chłodny i wrogi stosunek był naszym normalnym stosunkiem, nie rozumiałem zaś dlatego, że nasz początkowo wrogi stosunek bardzo prędko przysłonił się znowu owocem zmysłowości t. j. kochaniem się.
Myślałem, żeśmy się pokłócili i pogodzili i że się to więcej nie powtórzy, ale w tym samym miodowym miesiącu bardzo prędko nastąpił okres przesytu, znów przestaliśmy być sobie potrzebni i znów powstała kłótnia. Druga kłótnia dotknęła mnie jeszcze boleśniej niż pierwsza. Znaczyła bowiem, że pierwsza nie była przypadkiem, ale że zajść musiała i prawdopodobnie zajdzie nieraz — myślałem. Druga kłótnia tem bardziej mnie zabolała, że wynikła z pozornie zupełnie urojonego powodu. Coś tam z powodu pieniędzy, których nigdy nie żałowałem i w żaden sposób nie mogłem żałować żonie. Pamiętam tylko, iż tak zakręciła, że jakaś moja uwaga okazała się odzwierciedleniem chęci supremacji nad nią przez pieniądze, dzięki którym osiągnąłem swoją wyłączną nad nią władzę. Coś niemożliwego, głupiego, nienaturalnego dla niej i dla mnie. Rozdrażniłem się, zacząłem jej robić wyrzuty, że jest niedelikatna, ona mnie również, i wszystko rozpoczęło się znowu. W słowach jej, w wyrazie twarzy i oczu zobaczyłem tę samą okrutną, chłodną zawziętość, która już przedtem mnie tak uderzyła. Z bratem,