Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zresztą może i były dzieci, i były gorętsze uczucia, ale ja tak postępowałem, jakby ich nie było. I nietylko nie uważałem tego za niemoralne, ale nawet byłem z tego dumny.
Zatrzymał się, wydał swój charakterystyczny dźwięk, jak to robił zawsze, kiedy mu do głowy przychodziła jakaś nowa myśl.
— A przecież w tem właśnie tai się właściwa ohyda! — zawołał. — Rozpusta przecież nie jest czemś fizycznem — przecież największa nawet ohyda nie jest rozpustą, a rozpusta, prawdziwa rozpusta polega właśnie na uwolnieniu się od uczuciowego stosunku do kobiety, z którą ma się stosunek fizyczny. A to właśnie oswobodzenie się miałem sobie za zasługę. Pamiętam, jak męczyłem się raz, nie zdążywszy zapłacić kobiecie, która oddała mi się, najwidoczniej pokochawszy mnie, i uspokoiłem się dopiero wtedy, kiedy posłałem jej pieniądze, udowodniwszy w ten sposób, że moralnie nie uważam się za związanego z nią... Niech pan nie kiwa głową, jakby pan nie zgadzał się ze mną! — krzyknął nagle na mnie. — Znam te sztuki. My wszyscy i pan w najlepszym razie, o ile pan nie jest rzadkim wyjątkiem, mamy takie same poglądy. Ale to wszystko jedno, niech mi pan wybaczy — ciągnął dalej — ale cała rzecz w tem, że to jest okropne, okropne, okropne!
— Co jest tak okropne? — spytałem.
— Ta otchłań błędów, popełnianych względem kobiet i naszych z niemi stosunków. Tak, nie mogę spokojnie o tem mówić i nie dlatego, że to a