Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już wszystko skończone, że nie może być wątpliwości co do jej winy, że teraz ukaram ją, zerwę z nią. Przedtem wahałem się jeszcze i mówiłem sobie: — „A może to nieprawda, może ja się mylę“. — Teraz już tego nie było. Wszystko zostało bezpowrotnie rozstrzygnięte. W tajemnicy przede mną — sama jedna z nim nocą. To już jest zupełne zapomnienie o wszystkiem. Albo gorzej jeszcze: umyślna bezczelność, zuchwałość w występku, aby bezczelność ta pozorowała niewinność. Wszystko jest jasne. Niema wątpliwości. Bałem się jednego: żeby nie umknęli, nie obmyślili nowego oszustwa i nie pozbawili mnie w ten sposób namacalnych dowodów winy, możności jej udowodnienia.
I aby jak najprędzej schwytać ich na gorącym uczynku, na palcach skierowałem się do salonu, gdzie siedzieli, nie przez bawialnię jednak, a przez korytarz i dziecinny. W pierwszym dziecinnym chłopcy spali, w drugim — niania się poruszyła, jakby się miała obudzić. Wyobraziłem sobie, co pomyśli, dowiedziawszy się o wszystkiem, i taka litość nad samym sobą ogarnęła mnie na myśl o tem, że nie mogłem powstrzymać łez i, nie chcąc obudzić dzieci, wybiegłem na palcach na korytarz i stamtąd do siebie, do gabinetu; tam padłem na kanapę i załkałem.
„Ja, człowiek uczciwy, syn swoich rodziców, który marzyłem przez całe życie o szczęściu rodzinnem, ja, mężczyzna, który jej nigdy nie zdradziłem... A tu... Pięcioro dzieci... a tuli się do muzyka dlatego jedynie, że on ma czerwone usta. Nie, to nie jest człowiek, to suka, plugawa suka!