Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się tego zwierza i czem prędzej go zamknąłem. „Jakież wstrętne uczucie ta zazdrość — powiedziałem sobie — czy może być coś naturalniejszego od tego, co pisze“. Położyłem się do łóżka i zacząłem myśleć o sprawach, które miałem nazajutrz załatwić. Podczas zjazdów w nowem miejscu zwykle długo nie zasypiałem, ale teraz zasnąłem bardzo prędko. I jak to zwykle bywa, wie pan, nagle jakby prąd elektryczny — i budzisz się. I ja się tak obudziłem z myślą o niej, o mojej zmysłowej ku niej miłości, o Truchaczewskim i o tem, że między nim a nią wszystko skończone. Przerażenie i wściekłość ogarnęły moje serce. Ale się zreflektowałem. — Co za głupstwo — mówiłem sobie — nie mam żadnych danych, niczego nie było. I jakżeż mogę tak poniżać siebie, wyobrażając sobie takie okropności. Coś w rodzaju najemnego skrzypka, znany jako zły człowiek, i nagle kobieta poważana, szanowana, matka rodziny, żona moja... Co za bzdury — myślałem z jednej strony. — Jak to się może nie stać — myślałem z drugiej. — Jak to się może nie stać, to najprostsze i najbardziej zrozumiałe, w imię czego ożeniłem się z nią i w imię czego z nią żyłem, to, co jedynie było mi w niej potrzebne, a tem samem potrzebne było innym i temu muzykowi. To człowiek nieżonaty i zdrowy (pamiętam, jak chrupał chrząstkę w kotlecie i chciwie przywierał czerwonemi ustami do szklanki wina), syty, przystojny i nietylko bez zasad, ale nawet z zasadami, żeby korzystać z tych przyjemności, które się nadarzają. A do tego łączyła