Strona:Lew Tołstoj - Sonata Kreutzerowska.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wątpliwie, że jedyne jej uczucie do mnie — to ciągłe rozdrażnienie, czasami tylko przerywane zwykłą zmysłowością, i że ten człowiek dla swej zewnętrznej elegancji i świeżości, a głównie ze względu na niewątpliwie duży talent muzyczny i zbliżenie, wynikające z ich wspólnej gry, wreszcie pod wpływem, który wywiera na wrażliwe natury muzyka, a zwłaszcza skrzypce, że człowiek ten powinien był nietylko się jej spodobać, ale bezwzględnie, bez najmniejszej wątpliwości powinien był ją zwyciężyć, zmiąć, skręcić, ugnieść jak wosk, zrobić z nią wszystko, co zechce. Nie mogłem tego nie widzieć i okropnie cierpiałem. Ale pomimo to, a może właśnie skutkiem tego jakaś siła nakazywała mi naprzekór mej woli być dla niego nietylko grzecznym, ale i serdecznym. Nie wiem, czy robiłem to dla żony albo dla niego, aby pokazać, że się go nie boję, czy dla siebie, aby samego siebie oszukać — nie wiem, nie mogłem tylko być z nim nigdy szczery. Musiałem cackać się z nim, żeby nie ulec żądzy zabicia go natychmiast. Poiłem go przy kolacji drogiemi winami, zachwycałem się jego grą, ze szczególnie miłym uśmiechem zaprosiłem go na przyszłą niedzielę na obiad i na grę z żoną. Powiedziałem, że poproszę jeszcze kogoś ze znajomych, miłośników muzyki, aby go posłuchali. Tak się to skończyło...
I Pozdnyszew, poruszony do głębi, poprawił się na miejscu i wydał ów dziwny dźwięk.
— Dziwna rzecz, jak działała na mnie obec-