Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jej było takie same, jak zachowanie się Safo; chodziło za nią nieustannie i pożerało ją oczyma dwóch mężczyzn: jeden młody, drugi starzec, lecz było w niej coś wyższego nad to, co ją otaczało, był w niej blask brylantu najczystszej wody, leżącego w pośród szkieł. Blask ten przebijał się z jej ślicznych, w istocie niezgłębionych oczów, otoczonych ciemnemi obwódkami; zmęczone i jednocześnie namiętne spojrzenie ich uderzało swą szczerością. Każdemu, kto tylko spojrzał w te oczy, zdawało się, że poznał ją całą, a kto ją poznał, nie mógł nie polubić. Na widok Anny radosny uśmiech opromienił twarz Lizy.
— Jak mnie to cieszy, że widzę panią! — rzekła Liza, witając się z Anną — wczoraj na wyścigach chciałam właśnie podejść do pani, ale pani już nie było. Tak pragnęłam zobaczeć się z panią wczoraj. Prawda, że aż strach brał patrzyć na to wszystko? — rzekła, zatrzymując na Annie spojrzenie, które zdawało się odkrywać całą jej duszę.
— W istocie, nie spodziewałam się wcale, żeby wyścigi mogły wzruszać aż do tego stopnia — odparła Anna, rumieniąc się.
Całe towarzystwo podniosło się właśnie, aby iść do ogrodu.
— Ja nie pójdę — rzekła Liza, uśmiechając się i siadając koło Anny. — Pani zapewne również nie pójdzie? niema żadnej przyjemności grać w krokieta!
— Nie, ja lubię — odparła Anna.
— A więc pani w ten sposób broni się od nudów? Gdy spojrzę na panią, zaraz staje mi się weselej. Pani używa życia, a ja nudzę się...
— Czyż pani nudzi się doprawdy? przecież pani należy do najweselszego petersburgskiego towarzystwa? — zapytała Anna.
— Może być, że ci co nie należą do naszego towarzystwa nudzą się jeszcze bardziej, lecz nam, a mnie najpierwszej, nie jest wesoło, a za to nudno, nadzwyczaj nudno.