Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

domu z występną żoną? Czy mógłby rozmawiać z nią i mówić jej ty?
I Anna znowu, nie zdając sobie z tego sprawy, zaczęła naśladować męża: „Ty, ma chère, Anna, ty Anno!“
— To nie mężczyzna, nie człowiek, to, manekin! Nikt tego nie wie, lecz ja wiem. Gdybym ja była na jego miejscu, dawno już bym zbiła, porwała na drobne kawałki taką jak ja żonę, a nie mówiłabym jej: ty, ma chère, Anna! To nie człowiek, to ministeryalna maszyna; on nie rozumie tego, że jest mi obcym, że mi zawadza... ale nie mówmy już o tem więcej!...
— Niemasz racyi, moja kochana — rzekł Wroński, usiłując uspokoić ją — a zresztą wszystko jedno, nie będziemy już o tem mówili. Powiedz mi lepiej, coś porabiała przez ten czas? Co u ciebie słychać? Na co chorujesz i co ci doktor powiedział?
Anna patrzała na niego z zadowoleniem, pełnem ironii. Widać było, że wynalazła w swym mężu nowe potworne strony i czekała tylko na odpowiednią chwilę, aby znów zacząć mówić o nich.
Wroński jednak mówił w dalszym ciągu:
— Domyślam się, że to nie żadna choroba, lecz twój stan obecny. Kiedyż to nastąpi?
Z ust Anny znikł ironiczny uśmiech, a miejsce jego zajął inny, pełen smutku i zadumy.
— Już wkrótce. Mówisz, że położenie nasze jest przykrem i że należy nam wycofać się z niego. Gdybyś wiedział, jak ono mi cięży, co ja bym dała za to, aby móc śmiało i bez żadnej przeszkody kochać cię! I ja bym nie mordowała się i nie męczyłabym ciebie swą zazdrością; a zdaje się, że to nastąpi już prędko, ale inaczej, niż my przypuszczamy.
I na myśl o tem, jak to nastąpi, Anna wydała się samej sobie do tego stopnia godną litości, że łzy zakręciły się jej w oczach i nie mogła mówić; po chwili położyła na