Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się, że nie jestem zazdrosną... doprawdy, ja nie jestem zazdrosną i wierzę ci, gdy ty jesteś tutaj przy mnie, lecz gdy ty, zdala odemnie, pędzisz gdzieś swe życie, którego ja nie znam i nie rozumiem...
Anna odsunęła się trochę od niego, wyciągnęła nakoniec szydełko z roboty i poruszając prędko wskazującym palcem, zaczęła robić oczka jedno za drugiem z białej bawełny, lśniącej się w świetle lampy, przyczem piękna, cienka jej ręka, nerwowo poczęła się poruszać w obszytym koronką rękawie.
— Więc cóż? gdzie spotkałeś się z Aleksiejem Aleksandrowiczem? — zapytała nagle zmienionym głosem.
— Spotkaliśmy się we drzwiach.
— I on ukłonił ci się jednak?
Anna wyciągnęła twarz i zmrużywszy do połowy oczy, zmieniła prędko wyraz twarzy, złożyła ręce i Wroński, zauważywszy na jej pięknem obliczu ten sam wyraz, z jakim ukłonił mu się Aleksiej Aleksandrowicz, uśmiechnął się, a ona roześmiała się swym miłym, serdecznym śmiechem, który stanowił jeden z jej uroków.
— Ja go stanowczo nie pojmuję — rzekł Wroński. — Gdyby po rozmowie, jaką mieliście wracając z wyścigów, był zerwał z tobą, a mnie wyzwał na pojedynek... rozumiałbym, ale nie pojmuję, w jaki sposób może on znosić takie położenie? A widać po nim, że cierpi.
— On? — z pogardliwym uśmiechem zapytała Anna — jemu jest z tem bardzo dobrze...
— Po co nas tyle męczy się, kiedy nam wszystkim mogłoby być bardzo dobrze?
— On jeden tylko nie męczy się. Czyż ja go nie znam?... jego, i tego kłamstwa, którem cały przesiąkł?... Czyż można, czując cobądź, żyć z kimś pod jednym dachem, jak on żyje ze mną? Na niego nic nie działa, nic mu nie trafia do przekonania. Czyż człowiek, na którym cobądż jest w stanie wywrzeć wrażenie, mógłby mieszkać w jednym