Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że się tak wyrażę geometryczny, urok oczywistości i niewzruszoności. Może być, że to jest utopia... lecz przypuśćmy, że z całej przeszłości można uczynić tabula rasa; niema ani własności, ani rodziny, w takim razie i praca ureguluje się sama przez się. Ale u ciebie nic niema...
— Ale dlaczego ty mieszasz jedno z drugiem? Ja nigdy nie byłem komunistą.
— A ja byłem, i mojem zdaniem jest to rzecz przedwczesna jeszcze, lecz rozumna i ma przyszłość przed sobą, jak chrześcijaństwo w pierwszych wiekach.
— Mnie zaś zdaje się tylko, że siłę roboczą należy rozpatrywać z przyrodniczego punktu widzenia, to jest badać ją i wnikać w jej własności...
— To wszystko napróżno; siła ta w miarę swego rozwoju sama znajduje sobie kierunek, w jakim powinna się rozwinąć jej działalność. Wszędzie byli niewolnicy, potem metayers, a u nas jest dzierżawa, są parobcy i robotnicy dzienni; o co ci chodzi więc?
Lewin wpadł nagle w zapał przy tych słowach, gdyż w głębi duszy obawiał się, że Mikołaj ma racyę, dając mu do zrozumienia, iż on, Konstanty, chce balansować między komunizmem i istniejącemi już formami ustroju społecznego i że to chyba jest niemożebnem.
— Szukam sposobu, któryby pozwalał i robotnikowi i mnie pracować z korzyścią. Chcę dopiąć...
— Niczego nie chcesz dopiąć, poprostu chciało ci się przez całe życie być oryginalnym i chcesz pokazać, że wyzyskujesz chłopów nie tak jak wszyscy, ale z pewną ideą...
— A więc dobrze... daj mi święty spokój! — odparł Lewin, czując, że muskuł lewego policzka drga mu gwałtownie.
— Nie miałeś i niemasz żadnych przekonań... chodzi ci tylko o zaspokojenie swej próżności.
— Cóż ci to szkodzi?... daj mi więc święty spokój!...
— I dam ci spokój, idź już sobie do wszystkich djabłów! żałuję bardzo, żem tutaj przyjechał!