Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Znam ludzi lepiej niż ty — rzekła. — Znam ludzi w rodzaju Stiwy i znam ich zapatrywania się na te rzeczy. Powiadasz, że Stiwa rozmawiał z nią o tobie. To nieprawda. Ci ludzie bywają niewiernymi małżonkami, lecz ognisko domowe i żona są dla nich świętością. Pogardzają oni zawsze trochę temi kobietami i dlatego też kobiety te nie przeszkadzają rodzinie. Mężczyźni nakreślają niedostrzegalną linię graniczną pomiędzy rodziną a niemi. Nie rozumiem tego, ale wiem, że tak jest.
— Tak, lecz on całował ją...
— Pozwól, Dolly. Widziałam Stiwę, gdy kochał się w tobie. Pamiętam te czasy, gdy przyjeżdżał do mnie i płakał, opowiadając o tobie; byłaś wtedy dla niego czemś poetycznem i niedoścignionem; wiem również dokładnie, że czem dłużej trwało wasze pożycie, tem większą świętością stawałaś się dla niego. Śmieliśmy się nieraz z niego, gdy co chwila powiadał: „Dolly to kobieta godna podziwu.“ Tyś zawsze była bóstwem dla niego i wciąż niem jesteś, a to chwilowe zapomnienie...
— Lecz jeśli to zapomnienie będzie się powtarzać?
— Mojem zdaniem, nie powtórzy się już nigdy...
— Przypuśćmy, lecz ty, czy przebaczyłabyś?
— Nie wiem, nie mogę wydawać sądu co do tego... Nie mogę — odpowiedziała po krótkim namyśle Anna. Po chwili jednak, zważywszy na okoliczności, dodała — A zresztą mogę, mogę, mogę. Tak, jabym przebaczyła. Nie byłabym może dla niego taką samą jak przedtem, lecz przebaczyłabym: przebaczyłabym szczerze, jak gdyby nic nigdy przedtem nie było...
— Ma się rozumieć — przerwała jej z pospiechem Dolly, która zdawała się wypowiadać myśl, jaka jej nieraz przychodziła do głowy — w przeciwnym razie nie byłoby to przebaczeniem. Jeżeli przebaczać, to już zupełnie. Chodźmy, zaprowadzę cię do twego pokoju — rzekła, wstając i obejmując Annę. Cieszę się bardzo, moja kochana, żeś przyjechała. Zaraz mi się znacznie lżej zrobiło!