Przejdź do zawartości

Strona:Leon Sobociński - I koń by zapłakał.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skąd pan, panie urzędniku, masz na to wszystko, skąd ci starcza na dzieci??
Władza przełożona jednak ogromem oburzenia nie chce cię zupełnie przytłoczyć, przez wzgląd na dzieci, a kierując się sercem ojcowskim pyta, skąd człowieku masz na ten luksus. To jest ciemna strona pozycji, od której wyświetlenia zawisła pańska przyszłość urzędnika 19-ej rangi.
— Mówić — przełożony słucha, podaj pan okoliczność łagodzącą!
— Panie szefie, — drżąc urzędnik rzecze — a tak lękliwie i pokornie, jakby się bał muchę spłoszyć. Pensji mam za mało na życie, za dużo na śmierć zupełną.
— Ale, ale, a propos, zapomniałbym; skąd to powracał pan wczoraj wieczorem o godz. 9-ej, niosąc walizkę ze skóry krodylowej w prawym a pled w lewem ręku?
— Właśnie — panie szefie — jąkając się rzecze podsądny, stojący przed trybunałem honoru urzędniczego — wziąłem pozabiurówkę. — Wracałem z pociągu, odnosząc pasażerowi pakunki do domu.



Miljonówka.

— Wacek, małpo, wstawaj!
Przeciągły świst nosowy i nie dające się bliżej określić tony były jedyną odpowiedzią.
— No rusz się, trzeba uprzątnąć pracownię!
Wacek śpi jak na obstalunek.
Rady innej nie było. Właściciel pracowni uciekł się do środka niezawodnego, a często ze skutkiem praktykowanego, który polegał na łechtaniu pięty ofiary Morfeusza.