Strona:Leon Sobociński - I koń by zapłakał.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to lukratywna instytucja. Niczem fabryka w którą się kładzie nieprodukcyjnie kapitał.
— Panie tego ten, dobrodzieju, mnie stać na żonę, a jeśli się tego... nie ożeniłem, to wina narzeczonej, która uparła się tego ten czekać do karnawału — ot co!
— Serdecznie winszuję, serdecznie. A, to inna sprawa, zaraz mi coś mówiło, że szanowny pan bezwątpienia kawaler: mina dziarska, tężyzna i wzięcie u kobiet. — Ho, ho, niech się pan dobrodziej nie wypiera, widzę to po oczach!
— Ma się wiedzieć tego ten, że mam szczęście, panie dobrodzieju, bo też ta moja Magdalena e...e.. no bo to anioł nie kobieta, anioł, panie tego!...
— Sądzę, że łaskawy pan wybierze z tej galerji obrazów rzecz godną, aby w ofierze u stóp swej przyszłej boskiej wybranki złożyć. — Ot naprzykład ta dama z pieskiem w złotych ramach.
— Ii... panie, ten tego, moja Magdalena, panie dobrodzieju, nie lubi psów!
— W takim wypadku te oto kwiaty, chryzantemy.
— Kwiaty? tego niby byłoby tego, ale wiesz pan, panie dobrodzieju? — aha, moja Magdalena uradowałaby się tego, żeby namalować jej twarz, mam nawet ten tego... fotografję. — Hę, hę, to byłoby niezłe.
— Doskonały pomysł, cudowny pomysł, bajeczny nawet pomysł. — I dziwić się tu, że pan dobrodziej ma szczęście do kobiet. — Ten, kto posiada taką sztukę przypodobania się kobietom, może być lwem wszystkich salonów. No, no, cudownie proszę pana, zrobione.
— Jutro portret szanownej narzeczonej łaskawego pana będzie gotów, tylko mała zaliczka, rozumie pan, dla formalności.
— Ale tego... panie, ile to będzie kosztować takie malowidło?