Strona:Leo Lipski - Powrót.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
44Leo Lipski, Niespokojni

— Czy chcesz, aby było między nami tak jak między Oliverem i Krzysztofem?
Skinął głową. To było wszystko, co na ten temat powiedzieli.
Gdy deszcz minął, poszli po raz pierwszy do Emila do domu. Tam Janek zobaczył fortepian i zapytał (głos miał kobiecy, przypominający głos skrzypiec zza ściany):
— Czy grasz?
— Trochę.
— Co?
— Teraz ćwiczę mazurek Chopina.
— Mógłbyś zagrać?
Zagrał go. W punktach kulminacyjnych robił diminuenda, co było jego nowym odkryciem.
— Czy ja też mogę zagrać?
— Grasz?
— Tak.
Podszedł do fortepianu dziwnie miękko. Powiedział:
Mazurek cis-moll — i zagrał go tonem Edwina Fischera, rozpoczynającego fugę Bacha, całkiem prosto, egzotycznie, niemal wstrząsająco. Wtem otworzyły się drzwi i weszła matka Emila, mówiąc:
— Jak ładnie grasz dzisiaj. Co się...
Troje zaczerwienili się z całkiem różnych powodów.
— Pozwól, mamo, to jest mój kolega.
Potem kłótnie, przypominające sceny małżeńskie. Tylko na tematy teoretyczne. Wybuchała z nich wtedy nienawiść. Nie ukrywali jej, ale nie mogli odejść od siebie, aby nienawiść minęła. Nie widzieli, jak ją powstrzymać. Ona wciąż rosła, jak ziarno fakira, aż do punktu, kiedy w jednym z nich załamywała się, a wtedy równocześnie załamywała się i w drugim. Czasem (zdarzało się to bardzo rzadko), jeden z nich przełamywał pierścień nienawiści i uciekał z niejasnymi uczuciami, bo nie wiedział, czy odchodzi, jako pogniewany. Była to tylko gra przed tym drugim i sobą zarazem, komedia nieunikniona i podniecająca. I jeden szedł zazwyczaj tak wolno, żeby drugi mógł go dogonić. Wtedy następowała ulga tak głęboka, że robiła wrażenie zapadania się, znikania, zlewania się z otoczeniem, nieistnienia.
Janek przyszedł pewnego razu z miną, która oznaczała „coś się stało“.
— Przyrzeknij mi, że się nic nie zmieni, myślę... między nami.
— Przyrzekam. Co się stało?