Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

największym znawca tego zagadnienia w Europie. Ile w tym było dziecinnej magii?”

Księżyc wędrował nad jego głową. Kempf skończył grać. Cienie chmur pełzały po górach. Księżyc o zgaszonej do połowy, szarej tarczy, jak wybite oko. Pierwsza. Druga. Koguty piały. Szyby połyskiwały matowo, jak ołowiane. Zielony kot wskoczył cicho na ławkę i wtulił się pod ramię. Nie zauważył, jak przyszła i usiadła obok niego.
— Myślałam, że śpisz.
Była trochę pijana i wesoła. Emil popatrzył na nią ze zdziwieniem. Pomału zaciskało się coś w nim. Chowało się, jak ślimak w skorupę. Jego oczekiwanie nie odnosiło się do Krystyny. Bo oczekiwanie nie odnosi się nigdy do zdarzenia, na które czekamy. Najważniejszą cecha oczekiwania jest to, że zmienia niedostrzegalnie substancję zdarzenia, nadmuchuje je, wyolbrzymia, przesuwa jego środek ciężkości, destyluje — tak, że to, co nadchodzi, nie jest prawie nigdy tym, na co czekamy.
— Chcesz mnie pocałować?
Powiedział: — Nie — i wstał.
Ona krzyknęła za nim:
— W takim razie pocałuj ode mnie księcia.
Poszedł spać. Śnił mu się ociekający wodą, zwęglony księżyc, który wynoszono z domu. Równomierne ruchy znanej mu ręki na poręczy, które były drugim motywem Apassionaty.
Rano wyjechał. Z dworca zatelegrafował do Janka. Przedtem zostawił Eli zabawkę: włochatego, trochę wyłysiałego niedźwiadka, którego wszędzie woził ze sobą.