passes a coté d’un monde immense que tu ignores complétement, tu passes comme un cheval à qui on a bandé les yeux.[1]
Przez chwilę było cicho w pokoju i pasma papierosowej mgły wyginały się wolno nad czarnym fortepianem. Książę wstał, powiedział: — Bonne nuit[2] — i wyszedł.
Emil stał za palmą i oglądał księcia. Potem ubrał się i wyszedł.
Mała, teatralna trochę dolina, wyrzeźbiona przez strumień w wapieniu. Nad wodą bełkocącą stała drewniana kawiarenka, w której jadał truskawki ze śmietaną. Na zboczach rosły niebieskawe jodły. Przy stoliku w kącie siedział siwowłosy profesor logistyki, zagięty jak pytajnik, z młodą dziewczyną. Obok inne dziewczęta śmiały się głośno, trzymały się za ręce, zerkały na wszystkie strony, śmiały się znów, i ich śmiech opadał, jak mały wodospad. Głupie smarkate.
Wrócił do pensjonatu, który nazywał się „Złocień“. Jeszcze było przed kolacją i nudził się, i przykrzyło mu się. Zatelefonował do Alinki, ale nie było jej w domu. Poszedł do łazienki i mył się zbyt długo. Napisał list do Janka, w którym donosił mu, że zamierza pozostać tu jeszcze około dwóch tygodni, i nie wysłał go. Potem chodził po willi, próbował wszystkich czterech fortepianów, szukał Eli, która wyszła do
- ↑ — Czy to dama o imieniu Krystyna sprowadziła cię na drogę perwersji?
— Dlaczego używa pan słowa „perwersja”?
— Jaka szkoda... Zdaje mi się, że jesteś bardzo oczytany, a mimo to nie wiesz, co w tobie tkwi, nie znasz swoich uczuć. Akurat teraz przechodzisz obok ogromnego świata, o którym nie wiesz nic, przechodzisz jak koń z klapkami na oczach. - ↑ Dobranoc.